Prawdziwa publicystyka
Fabuła sztuki Dworieckiego "Człowiek znikąd" przypomina fabułę polskiej sztuki, która w latach sześćdziesiątych była jednym z największych scenicznych bestsellerów, komedii Marka Domańskiego "Ktoś nowy". "Ktoś nowy" i "Człowiek znikąd" to historie o ludziach, którzy pragną zmienić coś w zakładach gdzie pracują, o ludziach "nowych", przychodzących "znikąd", a raczej po prostu o ludziach, którzy mają olej w głowie, trochę fantazji i uczciwy stosunek do pracy. Oczywiście porównań nie można snuć zbyt daleko. Zarówno istota konfliktów, na których oparta jest akcja sztuki Dworieckiego, jak też cała sceniczna intryga jest różna niż u Domańskiego, jednakże obie te sztuki mają jedną cechę wspólną - obie są przykładem dobrej i naprawdę potrzebnej publicystyki teatralnej. Zresztą wątki fabularne w sztukach tego rodzaju są z reguły niezbyt udane, kompozycja jest na ogół niewyszukana, nawet czasem zbyt może uproszczona, a postacie zaledwie naszkicowane. Nie o to jednak chodzi, nie to jest w tego typu utworach najważniejsze. Tu bez przesady można powiedzieć, że istotne jest nie jak, ale co się na scenie mówi. Znane są dobrze dyskusje jakie toczyły się u nas wokół sztuk produkcyjnych. Wiadomo też, że ten schematyczny, często fałszywy i oderwany od rzeczywistości (wbrew hasłom pod jakimi był tworzony) gatunek dramatyczny szybko zaginął. Nie znaczy to jednak wcale, że zaginęło jednocześnie społeczne zapotrzebowanie na sztuki, których tematem byłyby aktualne problemy i konflikty związane z pracą, ze stosunkiem ludzi do pracy, z problemami wynikającymi z wzajemnych relacji pomiędzy podwładnymi i zwierzchnikami, z relacji pomiędzy człowiekiem-pracownikiem a jego zakładem. Owe wszelkie zagadnienia, kontrowersje i pytania, które zawsze powstają na przecięciu interesów, celów i zadań jednostki i ogółu, człowieka i grupy społecznej, w której żyje, a przede wszystkim - pracuje. Takie sztuki są naprawdę potrzebne, tylko trzeba je pisać inaczej niż kiedyś, trzeba zapomnieć o sztywnych i fałszywych schematach sztuki produkcyjnej. Trzeba po prostu uprawiać na scenie publicystykę, reportaż, literaturę faktu, lub czysto dziennikarską kompozycję pełniącą niejako rolę "artykułu" omawiającego jakieś ważne i bliskie widzom problemy - w takiej formie, żeby ich zmusić do żywej reakcji.
Taka jest też sztuka Dworieckiego, a dramaturgiczne opracowanie Holoubka i reżyseria René jeszcze wyraźniej prowadzą ją w kierunku rzetelnej, nieupiększanej, oszczędnej w słowach i wszelkich środkach wyrazu publicystyki. Na scenie Teatru Dramatycznego oglądamy czysto narysowane, funkcjonalne dekoracje Ali Bunscha i widzimy w nich sprawnie i w dobrym tempie graną historię inżyniera Czeszkowa. który podejmuje pracę w chylącym się ku upadkowi kombinacie o pięknych tradycjach. Czeszkow stawia na nogi kombinat walcząc o to, żeby wprowadzić tam porządek i nowoczesny styl pracy. I to właściwie wszystko. Ale to właśnie interesuje widzów. Ta historia inżyniera, który zaprowadza w swoim zakładzie nowszy i właściwszy system zarządzania. Jednakże zasadnicza różnica pomiędzy sceniczną publicystyką, którą oglądamy na scenie Teatru Dramatycznego, a starym schematem sztuki produkcyjnej leży jeszcze w czymś innym niż rzetelność i dosadność przedstawianych problemów. Istotna różnica leży w tym, że tamte sztuki miały za temat produkcję, a ta poświęcona jest ludziom, którzy pracują i produkują. Wtedy mieliśmy do czynienia z kukłami, teraz mamy do czynienia z żywymi bohaterami, z którymi widz łatwo może się utożsamić. Nie chodzi tu wcale o znane dobrze sztuczne "uprawdopodobnianie" czy "uatrakcyjnianie" postaci scenicznych, osiągane poprzez dopisywanie im jakichś wad fizycznych lub psychicznych czy też wikłanie ich w jakieś naiwne rozbudowane intrygi lub celowo "podejrzane" miłostki. Bohaterowie sztuki Dworieckiego są opisani bardzo zwyczajnie, powierzchownie, ale tak, że aktorzy mogą z nich stworzyć - na scenie - prawdziwych i wcale nieuproszczonych, współczesnych nam ludzi. Jak z autorskiej propozycji robi się na scenie pełnowymiarową postać, jak bez sztucznych upiększeń czy fałszywej karykatury można stworzyć prawdziwie wartościową rolę pokazują w Dramatycznym świetnie poprowadzeni przez Ludwika René aktorzy. Przede wszystkim Andrzej Szczepkowski w niewdzięcznej zdawałoby się roli do głębi pozytywnego rezonera i mentora Riabinina i Katarzyna Łaniewska, subtelnie i z taktem rozgrywająca jedyny miłosno-romansowy wątek tej sztuki. A główną rolę inżyniera Czeszkowa gra w "Człowieku znikąd" Gustaw Holoubek. Holoubek nie jest aktorem, do którego gry trzeba coś dopisywać, któremu trzeba dodawać jakichś demonicznych właściwości, jest on przede wszystkim aktorem, który potrafi w każdej roli stworzyć sylwetkę człowieka współczesnego, pokazać każdą postać poprzez doświadczenia, konflikty i wewnętrzną problematykę psychologiczną, które są bliskie widzom szukającym w teatrze nie tylko aktorskiego "popisu", ale tak że samych siebie i swojego własnego widzenia świata. I tę zasadniczą cechę aktorstwa Holoubka szczególnie z satysfakcją można oglądać w rolach granych bez kostiumu, w rolach tak prostych jak rola Czeszkowa, który nie przychodzi "znikąd", ale z życia, z widowni - na scenę.